Atrakcyjność fizyczna
Dbanie o swoją atrakcyjność
fizyczną jest chyba najbardziej oczywistym i widocznym sposobem autoprezentacji. Dobieramy ubiór,
pielęgnujemy włosy, golimy zarost, wybielamy zęby – wszystko to robimy po to,
aby swoim wyglądem wywrzeć pożądane wrażenie na innych. Mówiąc krótko, chcemy
się podobać. I nie jest to tylko – a nawet nie przede wszystkim – kwestia
próżności. Atrakcyjni ludzie są po prostu lepiej oceniani przez innych, dzięki
czemu podnosi się ich samoocena i wzrastają szanse na osiągnięcie życiowych
celów.
Dlaczego ludzie przypisują innym
określone cechy tylko na podstawie ich wyglądu? Dlaczego wyciągają tak pochopne
i nieracjonalne wnioski? Odpowiedź wydaje się prosta: ponieważ lubią chodzić na
skróty i często zamiast pogłębionych analiz uciekają się do myślenia
stereotypami. Według jednego z takich rozpowszechnionych stereotypów, „piękni
ludzie są jednocześnie dobrzy” (Myers 2003, 412), jak to ujął psycholog
społeczny David G. Myers. Podał nawet zwięzła definicję tego stereotypu:
Wnoszenie o cechach czy dyspozycjach danej osoby na podstawie jej fizycznego wizerunku nie jest jednak zupełnie pozbawione podstaw. Przeciwnie, oparte jest na dość racjonalnej podstawie. Sposób ubierania się, rodzaj makijażu, fryzury itd. mówi nam bowiem całkiem sporo o danej osobie – w pierwszym rzędzie to, w jaki sposób chce ona być postrzegana przez innych, a tym samym co uważa ona za atrakcyjne i pożądane społecznie. Kiedy na przykład ktoś preferuje stroje w stylu biznesowym – często zbliżone charakterem do mundurów czy uniformów: garnitury, marynarki, żakiety itd. – nie chodzi mu tylko o to, że w nich akurat mu bardziej do twarzy. Z dużą dozą prawdopodobieństwa możemy przypuszczać, że chce on być postrzegany jako ktoś obowiązkowy, zdyscyplinowany, sumienny, poważnie traktujący swoje obowiązki, a może także nieugięty, bezwzględny, ktoś, kogo nie można lekceważyć czy traktować po kumpelsku, z kim po prostu nie ma żartów. Z kolei osoba, która nad surową elegancję przedkłada tzw. artystyczny nieład, przekazuje w ten sposób otoczeniu, że woli być postrzegana jako ktoś oryginalny, wyjątkowy, twórczy, niekonwencjonalny, nieszablonowy, łamiący obowiązujące schematy, słowem – wolny duch, niekoniecznie dopasowujący się do społecznych standardów. Powiedzenie
„nie szata zdobi człowieka” jest o tyle słuszne, o ile faktycznie to nie wygląd
zewnętrzny świadczy o tym, kim człowiek w istocie jest. Nie jest jednak
prawdziwe w tym sensie, że „szata” jednak faktycznie „zdobi” człowieka, tj. daje
mu możliwość korzystnego zaprezentowania się otoczeniu, dzięki czemu zmienia
się na korzyść także jego realna pozycja społeczna. Dla konkretnej jednostki
znaczenie tego faktu jest zatem o wiele donioślejsze, niż by się to mogło
wydawać na pierwszy rzut oka. Od tego bowiem, jakie przywdziejemy „szaty”,
zależy nie tylko to, jak będziemy postrzegani przez bliźnich, ale pośrednio też
to, jak będziemy postrzegali sami siebie, a zatem kim się naprawdę staniemy –
czy też: kim będziemy nieustannie się stawać. Wszelkie nasze zachowania mają
bowiem znaczenie autoperswazyjne:
Powyższa zasada dotyczy także – oczywiście – ról, zachowań i decyzji, które mają motywacje autoprezentacyjne. Przywiązywanie nadmiernej wagi do wyglądu zewnętrznego grozi jednak zaniedbaniem sfery psychicznej, w ekstremalnych przypadkach zupełnie ją przesłaniając albo, co gorsza, marginalizując jej znaczenie dla samej jednostki. Zwracał na to uwagę Fryderyk Nietzsche w swojej błyskotliwej, a zarazem bardzo prostej maksymie: „wszelka ozdoba ukrywa to, co zdobi” (Nietzsche 2003, 122). Żyjemy wprawdzie w czasach kultu młodości i fizycznej atrakcyjności, ale nie musimy mu się biernie podporządkowywać. Rozpaczliwa pogoń za nieustannym upiększaniem swojego fizycznego wizerunku może doprowadzić bowiem do tego, że nasze „szaty” ostatecznie nie będą miały już czego „zdobić”, za naszymi „ozdobami” nic już się nie będzie „ukrywać”. |